Żyjemy zanurzeni w lęku – nieustannie oceniani, wystawiani na próby, mierzący się z presją bycia „kimś” w oczach innych. W tym świecie stworzyliśmy samotność jako domyślny stan istnienia. Od pierwszych chwil życia doświadczamy odrzucenia – czasem drobnego, czasem brutalnego – które z biegiem lat gromadzi się niczym blizny na duszy. W efekcie dorastamy jako poranione dzieci w dorosłych ciałach. Niesiemy w sobie pokoleniowy ciężar – lęki, kompleksy, niedobory miłości, które przekazujemy dalej, jakby były nieodłączną częścią naszej tożsamości.
To absurdalne, jak bardzo oddaliliśmy się od tego, co tak naprawdę powinniśmy robić – objąć siebie. Mocno. Tak bezwarunkowo, jak przytula się zapłakane dziecko. Bo ono wciąż w nas jest – wątpiące, przestraszone, spragnione akceptacji. A kiedy w końcu usłyszy, że jest wystarczające, że może się rozluźnić i zaufać – wtedy zaczyna się prawdziwe uzdrowienie.
![[uśmiech] [uśmiech]](./images/smilies/icon_32.gif)