Snoop Dogg - R&G (Rhytm & Gangsta) - Recenzja

Różne przydatne informacje oraz wiele artykułów o konopi.
Awatar użytkownika
Rychu
Gibony
Gibony
Posty: 11
Rejestracja: 10 lut 2010, o 23:17

Snoop Dogg - R&G (Rhytm & Gangsta) - Recenzja

Post autor: Rychu »

Snoop Dogg jest zdecydowanie w pierwszej piątce żyjących raperów, którym powinniśmy być wdzięczni za ogromny wkład w rozwój czarnej muzyki i tworzenie nowych standardów. Nasz bohater nie jest już młodym MC. Mający 32 lata Calvin Broadus zrobił już tyle dla amerykańskiej Hip-Hop kultury, że obecnie, mógłby spokojnie prowadzić życie jako CEO w jednej z zachodnich wytwórni lub po prostu korzystać do upadłego z zalet kalifornijskiego regionu. Miłość do muzyki jest jednak potężna. Snoop wydał już sześć solowych albumów, wśród których znaleźć możemy wszystko, od klasycznego G-funku na "Doggystyle" do gorących rytmów na "Paid Tha Cost To Be Da Boss". Można by zapytać, czy jest tutaj jeszcze miejsce na coś świeżego, co mogłoby spowodować, że oczy całego hip-hop'owego świata, ponownie zostaną skierowane w stronę D.O. Double G? Na to pytanie powinien odpowiedzieć sobie każdy, kto przesłucha nowy album Snoopa zatytułowany "R&G - Rhythm & Gangsta: The Masterpiece". Czy rzeczywiście jest to, tak jak w tytule, arcydzieło i powrót do klasyku z 1993 roku? Moją intencją jest przedstawienie Wam zawartości tego krążka.

Doggy był zawsze pracowitym MC, dlatego również tracklista tego albumu imponuje ilością nagrań. Całość otwiera "I Love To Give You Light" z magicznym wysamplowanym gospelem. Produkcją tego niesamowitego powitania zajął się sam The Alchemist, który nadał utworowi niepowtarzalny klimat. Snoop prawidłowo zajął się tym wprowadzeniem, tak więc intro do R&G wygląda naparwdę dobrze. Na drugim tracku boss z L.A. zdecydował się od razu przypomnieć nam, że jego gangsterska osobowość nie uległa zmianie. "Bang Out" to typowa mainstreamowa produkcja, na której słyszmy mnóstwo strzałów oraz gorący damski hook. Patrząc na dalszą część projektu, to ten numer nie należy do koncepcji, jaką prezentuje na nim Dogg. Następna pozycja to singlowy "Drop It Like It's Hot", gdzie Doggy po raz pierwszy kolaboruje z chłopakami z The Neptunes. Jak wiadomo, Snoop podpisał kontrakt z ich wytwórnią Star Trak, co sprawiło, że ich udział na tym albumie jest widoczny. Przy okazji, myślę, że dobrze się stało, iż nie został zrealizowany pomysł, aby Pharrel i Chad zajęli się produkcją całego krążka. Nie oznacza to, że "Drop It Like It's Hot" to słaby joint, gdyż jest wręcz przeciwnie. Jest to bardzo stylowy numer, którego perkusja bazuje na miękkich bębnach i mlaskaniu językiem. Dodatkowo przed refrenem, chłopaki dorzucają keyboard z lat 80-tych, co sprawia, że ten track to jeden z bardziej świeżych singli tego roku. Snoop lansuje się gorącymi wersami, natomiast wcześniej, kilka zabawnych szesnastek usłyszeć możemy od samego Pharrella. Jednym słowem, ten kawalek jest genialny. Po nim usłyszeć możemy odrobinę G-funku na "Can I Get A Flicc Witchu", na którym Doggy wspomagany jest przez dobrego znajomego Bootsy Collinsa. Kawałek brzmi trochę eksperymentalnie, choć na pewno pozytywnie wypada refren w wykonaniu Snoopa. Produkcja należy do Josefa Leimberga, który zaskoczył na ostatniej płycie Dogga kawałkiem "Pimp Slapp'd". Na piątej pozycji znajduje się "Ups & Downs", który w całości bazuje na samplu z "Love You Inside Out" zespołu The Bee Gees. Sampel bardzo zresztą popularny, gdyż dwa lata temu Trackmasters użyli go przy produkcji "Honey" na kompilację "The Best Of Both Worlds" duetu R. Kelly i Jay-Z. Wracając do kawałka, to trzeba przyznać, że rozwala swoją dynamiką. Snoop jest gorący na zwrotkach, natomiast producent Warryn Cambell, również świetnie wykonuje swoją pracę. Szóstka to już delikatny klubowy banger w stylu z "Doggystyle". Snoop nawija jak za starych dobrych lat. Na bitcie słyszymy nadwornego Soopafly, który ciekawie bawi się bitem, zmieniając gorące rytmy z typowym dla West Coast gangsterskim brzmieniem. Reasumując, "The Bidness" to udany powrót do old-schoolu. Po nim czeka na nas kawałek "Snoop D.O. Double G", na którym Doggy raczej nie zachwyca. Black Jeruz odpowiada za niezbyt zaskakującą produkcję. Ten numer jest o wszystkim, co definiuje naszego bohatera. Jak dla mnie lekki zawód w tym miejscu. Następnie trafiamy na funkowy "Let's Get Blown", gdzie ponownie usłyszeć możemy duet The Neptunes. Nie jest to taka inowacja, jak przy "Drop It Like It's Hot", ale wiadomo, że chłopaki nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu, tak więc ten lekko popowy numer, ma także swoje zalety. Snoop jest w pełni wyluzowany, natomiast Pharrell zatroszczył się o przyjemny hook, co sprawia, że w odpowiednim miejscu i czasie kawałek spełni swoją funkcję. Na dziewiątym miejscu jest coś, co bardzo mnie zaskoczyło, oczywiście w negatywnym znaczeniu tego słowa. Na "Step Yo Game Up" Snoop kolaboruje z Lil Jon, który przygotował dla niego markową Crunk produkcję. W sumie, to nie zdziwiłbym się, gdyby ten joint poszedł na kolejny singiel, a to z tego względu na to, że ma w refrenie tak ostatnio chwytliwy syntetyczny motyw. Chodzi mi o to, co usłyszeć można było choćby na "Yeah" Ushera. Na szczęście nie byłem zawiedziony Snoopem przez dłuższy czas, gdyż odrodzenie nastąpiło już na "Perfect", gdzie The Neptunes zrobili jeden z ciekawszych bitów, jaki słyszałem od nich kiedykolwiek. Trio Snoop, Pharrell i Charlie Wilson błyszczy zupełnie jak na hitowym "Beautiful" z poprzedniej płyty. To również byłby niesłychanie dochodowy towar, gdyby panowie zdecydowali się na oprawienie go teledyskiem. Doggy w perfekcyjny sposób zajmuje się loverskimi wersami, natomiast Pharrell i Charlie to geniusze, jeśli chodzi o refren. Następny numer to "Fresh Pair Of Panties On" wyprodukowany przez Ole Folks. Także tutaj Snoop preferuje pimpowate rymy, tyle, że już przy bardziej ubogim instrumentalnie bicie, co sprawia, iż kawałek schodzi zdecydowanie na dalszy plan. Czternastka to z kolei dawka dobrego soulu na przyjemnym pianinie, o które zadbał Denaun Porter. "Promise I" jest także odwołaniem do klasyku, przede wszystkim na hooku. Prawdziwa eksplozja ma jednak miejsce na "Oh No", na którym dochodzi do samplowania klasycznego "Pulp Fiction". Ten numer to gangsterski mistrz, o którego klimat zadbał sam Ron Browz. Doggy, który na zwrotkach wraca do swojej kryminalnej przeszłości, wspomagany jest przez równie gangsterskiego 50 Cent. Fifty ze swoim charakterystycznym flow brzmi naprawdę gorąco, zwłaszcza gdy zajmuje się refrenem. To bardzo solidna i potrzebna pozycja na tym albumie. Na następnym miejscu jest "Can You Control Yo Hoe", który jest kontynuacją "Wasn't Your Fault" z poprzedniej płyty bossa. Tak, jak wtedy, tak i tutaj produkcja pochodzi od L.T. Huttona. Don Doggy zarzuca kolejną dawkę pimpowatych linijek, które tym razem oprawione są P-funkowym hookiem. Dalej trafiamy na dyskotekowy "Signs" z gościnnym udziałem Justin Timberlake oraz stricte imprezowym bitem od The Neptunes. Nie jestem przekonany do takiego Snoopa. Oczywiście, podkład jest nieprzeciętnie gorący, zwłaszcza gdy Justina zmienia genialny Charlie Wilson, natomiast trudno jest poczuć Dogga w tym popowym towarzystwie. Zdecydujcie sami. Na następnej pozycji następuje wyraźne obniżenie emocji i zmiana tonu. "I'm Threw Witchu" z pomocą Soopafly to kolejne klasyczne posunięcie. Niesamowita produkcja Warryn Cambella z soulowym samplem umili nam każde popołudnie. Snoop zajmuje się jedynie wstępem, natomiast dalej wszystko jest w rękach Soopafly i producenta. Rozumiem, że nie każdy może akceptować ten ton, ale dla mnie jest on wprost magiczny. Zbliżając się do końca czeka nas jeszcze jedno spotkanie z Pharrellem i Chadem. Ma ono miejsce na "Pass It, Pass It", gdzie otrzymujemy ich markowy energizer poparty odpowiednio hookiem. Jest to dosyć przeciętny joint, a to, dlatego, że tego typu produkcje chłopaków mieliśmy okazję słyszeć niejednokrotnie. Dobrze, że chociaż Snoopy pokazał się tutaj z dobrej strony, ale mimo wszystko, nie jest to obowiązkowa pozycja. Przedostatni track to hip-pop'owy "Girl Like U", gdzie Snoop i Nelly zajmują się oddanymi sobie panienkami. Produkcja pochodzi od L.T. Huttona i myślę, że nie trzeba więcej wyjaśniać przy tym tracku. Album zamyka piękna piosenka, jaką jest "No Thang On Me", na której swoje znakomite R&B skillsy prezentuje Bootsy Collins. Hi-Tek po mistrzowsku zaopiekował się tym melodyjnym brylantem. Nie usłyszycie tutaj rymującego Snoopa, po prostu dawka czystego klasycznego R&B na zakończenie. Tak mniej więcej przedstawia się zawartość nowego dzieła Snoop Dogga.

Moje uczucia, co do tego projektu są naprawdę mieszane, choć przyznaje, że z każdym dniem słuchania R&G, mam do niego coraz więcej szacunku. Album całościowo prezentuje się nam jako bardzo oryginalne przedsięwzięcie, które zostało szczegółowo dopracowane. Problem leży tylko w tym czy każdy prawidłowo odczyta to, co Snoop miał zamiar przekazać. Nie jestem do końca przekonany czy jest to rzeczywiście The Masterpiece, chociaż momentami byłbym skłonny to przyznać. Myślę, że każdy sam powinien ocenić czy eksperymentalny Snoop Dogg, jakiego możemy usłyszeć na R&G, to ten, którego można pokochać. Jedno jest pewne, nikt nie może przejść obojętnie obok tego krążka. Dlatego też, zachęcam wszystkich do kontaktu z nowym projektem bossa z West Coast.
ODPOWIEDZ