Holenderskie coffee shopy – jak to wygląda?

Tematy i artykuły o marihuanie, kultura rasta oraz hip-hopowa.
Awatar użytkownika
Mery
Gibony
Gibony
Posty: 32
Rejestracja: 28 cze 2012, o 23:54

Holenderskie coffee shopy – jak to wygląda?

Post autor: Mery »

Holenderskie coffee shopy – jak to wygląda?
Amsterdam-Coffee-Shop-Menu-300x256.jpg
Amsterdam-Coffee-Shop-Menu-300x256.jpg (38.48 KiB) Przejrzano 6853 razy
Nie każdy miłośnik cannabisu w nadwiślańskim kraju miał okazję zobaczyć jak naprawdę wyglądają typowe holenderskie coffee shopy. Sam miałem niewątpliwą przyjemność zwiedzić kilka. Postaram się opisać je jak najwierniej.

Klasyczny holenderski coffee shop to miejsce, w którym ludzie relaksują się po męczącym dniu w pracy, odbywają spotkania towarzyskie, a dla niektórych to zwykły sklep, w którym tylko uzupełniają zapasy swoich ulubionych gatunków konopii. Sprzedaje się głównie susz, jednak ‘kofiki’ oferują dużo szerszą gamę produktów – kostki haszyszu, czekoladowe ciasteczka z haszem itp. Polscy amatorzy gandzi mogą tylko pomarzyć o takim asortymencie, szczególnie że nawet mały kofik ma w ofercie kilka gatunków cannabisu – „White Widow”, „Jack Harrer”, „Amnezja”, „Bubblegum”, „Lemon Haze”, „AK 47” i wiele innych – im lepszy coffee shop, tym szerszy wybór. Tak samo wygląda sprawa haszyszu – wybór jest duży, smak i efekty różne. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Coffee shopy to nie są typowe sklepy. Bliżej im do klubo-kawiarni. „Indian” w Eindhoven, urządzony w nowoczesnym stylu, ma do zaoferowania billard, telewizory plazmowe, wygodne kanapy. Każdy gram jest odmierzany na oczach klienta, a kolejne gatunki konopii są zamykane w szczelnych pojemnikach. Możemy kupić gotowego ‘lolka’, który wcześniej został skręcony przez pracownika kofika. Jeśli jednak wolimy zrobić go własnoręcznie, za darmo do dyspozycji klientów jest beznikotynowy tytoń, bletki i tipy. Amatorów palenia jointów można znaleźć w niemal każdej grupie społecznej, za sprawą czego możemy tutaj spotkać zarówno szykownego, ułożonego starszego pana, jak i młodych, pełnych energii i wigoru Holendrów (lub Polaków ;) ).

„The Hobbit” w miasteczku Weert był pierwszym coffee shopem, który miałem okazję odwiedzić. Wystrój różni się zdecydowanie od „Indiany” – ciepłe światło, przytulny wystrój oraz spokojna atmosfera sprawiają, że człowiek wcale nie ma ochoty opuszczać tego miejsca. Sympatyczna obsługa, spokojna muzyka w tle. Osobne, niewielkie pomieszczenie przeznaczone do palenia wcześniej zakupionego suszu, sprzyja nawiązywaniu sympatycznych relacji z innymi klientami. Poza podstawowym asortymentem, znajdziemy tutaj na przykład kunsztownie rzeźbione, drewniane fajki. Polecam to miejsce każdemu, kto chciałby się zrelaksować w naprawdę dobrym klimacie. Dodam tylko, że zachęca również uśmiech słynnej już w Weert „sprzedawczyni w okularach”.

Na koniec wisienka na torcie – „The Bulldog Lounge”, czyli Amsterdam w najlepszym wydaniu. Ogromny asortyment, wystrój – brązowa skóra i ciemnozielone ściany, a do tego wypełniające wszystko wokół uczucie luzu – istna rewelacja. Bardzo przyjazne miejsce, przy tym wyraźnie odczuwa się fakt, że to nie byle jaki lokal. Po dobrym lolku czy kawie, możemy znaleźć dla siebie jakąś pamiątkę – od nieśmiertelników, przez kubki czy czapki, a nawet koszulki. Ceny, jak przystało na stolicę kraju, są nieco wyższe, ale naprawdę nieznacznie. Dla porównania w „Hobbicie” gram amnezji uszczupli nasz portfel o 11 euro, w Bulldogu zaś o dwa euro więcej. To miejsce, do którego chce się wracać. Nawet popularny Ali G (Sasha Baron Cohen, który wcielił się również w postać Borata czy Bruno)
ODPOWIEDZ